Roześmiałem się głośno, tak jak mówiłem Walter ma tak smętne poczucie humoru i tak banalne "lęki" że aż mnie to bawi. Gdybym miał go na co dzień to pewnie byłbym nieśmiertelny, bo podobno śmiech wydłuża żywotność.
-O to właśnie chodzi Waltuś~.- uśmiechnąłem się cwaniacko i wziąłem go pod rękę.- Dobrze wiesz jaki jestem i jakie mam metody, nie mów że zapomniałeś.- zachichotałem.
- Niestety wszystko pamiętam.- westchnął.- A na pewno większość.
- Ty zawsze o wszystkim pamiętasz~.- zacmokałem i zaraz wskazałem ławkę pod ładnym, kwitnącym na biało drzewem.- Usiądźmy tam!
- Dobra, ale nie krzycz mi przy uchu.- zamknął na chwilę oczy po czym przyspieszył bo zacząłem ciągnąć go za rękę.
Po niedługim marszu klapnęliśmy oboje na ławkę, a raczej to on klapnął na ławkę a ja na jego kolana.
- Znów się zaczyna?- westchnął.
- Żebyś wiedział.- uśmiechnąłem się i oparłem o jego klatę.- Tak czy siak mnie lubisz~. A teraz opowiadaj co u ciebie się działo~!
[Walter?]
czwartek, 13 sierpnia 2015
środa, 12 sierpnia 2015
Od Waltera c.d. Williama
Po tym zdaniu zacząłem się zastanawiać, czy William faktycznie ma zamiar wszystkich odwiedzić. Czy ja wcześniej również byłem na liście? Jeśli tak, to dobrze, że upolował mnie teraz.
- Tak, nie zmieniłem mieszkania. Lubię je i nie mam takich widzimisiów jak ty. - zachichotał - Że raz za małe, raz za duże...
- Bo widzisz, to wszystko zależy od wielu czynników.. - zaśmiał się i zatrzepotał tymi swoimi słodkimi wyrostkami na czubku swojej głowy, które wyglądały jak kocie uszka - ...od humoru, dnia, partnera.. - przewróciłem oczami. - Poza tym to też kwestia bezpieczeństwa, rozumiesz... gdy nieszczęśni ludzie zaczynają drzeć mi się pod oknem jak kopulujące koty, to, mimo całej miłości jaką do nich żywię, muszę się przenieść.
- Miłości do ludzi, czy do kotów? - spytałem, choć odpowiedź już pojawiła się w mojej głowie.
- Do jednych i do drugich~! Choć akurat w tym momencie myślałem o ludziach. - podskoczył wesoło i wpakował ręce do kieszeni spodni - Do ciebie też, Waltusiu.. - szturchnął mnie biodrem tak nagle, że aż się zachwiałem.
- Nie lubię tego, jak kluczysz między tematami.. - westchnąłem - ..najpierw osobie zdaje się, że jest bezpieczna, bo lawiruje pomiędzy zwykłymi gadkami i zupełnie nie spodziewa się, kiedy jeden z tych pozornie trywialnych wątków zainspiruje cię do zrobienia czegoś nagłego.. - roześmiał się.
<William?>
- Tak, nie zmieniłem mieszkania. Lubię je i nie mam takich widzimisiów jak ty. - zachichotał - Że raz za małe, raz za duże...
- Bo widzisz, to wszystko zależy od wielu czynników.. - zaśmiał się i zatrzepotał tymi swoimi słodkimi wyrostkami na czubku swojej głowy, które wyglądały jak kocie uszka - ...od humoru, dnia, partnera.. - przewróciłem oczami. - Poza tym to też kwestia bezpieczeństwa, rozumiesz... gdy nieszczęśni ludzie zaczynają drzeć mi się pod oknem jak kopulujące koty, to, mimo całej miłości jaką do nich żywię, muszę się przenieść.
- Miłości do ludzi, czy do kotów? - spytałem, choć odpowiedź już pojawiła się w mojej głowie.
- Do jednych i do drugich~! Choć akurat w tym momencie myślałem o ludziach. - podskoczył wesoło i wpakował ręce do kieszeni spodni - Do ciebie też, Waltusiu.. - szturchnął mnie biodrem tak nagle, że aż się zachwiałem.
- Nie lubię tego, jak kluczysz między tematami.. - westchnąłem - ..najpierw osobie zdaje się, że jest bezpieczna, bo lawiruje pomiędzy zwykłymi gadkami i zupełnie nie spodziewa się, kiedy jeden z tych pozornie trywialnych wątków zainspiruje cię do zrobienia czegoś nagłego.. - roześmiał się.
<William?>
wtorek, 11 sierpnia 2015
Od Williama c.d Waltera
Walter jak zwykle był wredny i zimny, ale mimo to go bardzo lubiłem. Nie miał tego uroku co ja, ale przy jego osobie jakoś lepiej mi się myślało i zawsze było zabawnie. Mężczyzna cudownie reagował na niektóre rzeczy które robiłem, dlatego w szkolnych latach dosyć często za nim łaziłem lub ciągnąłem do niektórych miejsc.
- Gdzie chcesz iść?- spojrzał na mnie.
Zjadłem ostatnią łyżeczkę swojego deserku i zamachałem uszkami.
- Chodźmy do parku, ładnie tam pachnie o tej porze roku.- odsunąłem od siebie pucharek.- Albo do centrum handlowego, muszę kupić sobie nowy sweterek.
- Wolę park.- westchnął.
- Oj nie bądź taki smętny jak na twoją rasę przystało.- wstałem i wziąłem go za rękę.
- Nie jestem smętny, to ty jesteś zbyt wesoły.
- Taaak... To wszystko wina biednego Willusia.- udałem że jestem bliski płaczu, ale zaraz pomachałem wesoło ogonkiem i ruszyłem w stronę wyjścia. Ciągnąłem Waltera za sobą, miałem wrażenie że zmienił się w sztywną kłodę, ale tylko gdy wyszliśmy to zaczął iść samodzielnie.
- Nadal mieszkasz tam gdzie kiedyś?- zagadnąłem i wskoczyłem na murek.- Dawno nie byłem w tej okolicy... Muszę poodwiedzać starych znajomych.
[Walter?]
- Gdzie chcesz iść?- spojrzał na mnie.
Zjadłem ostatnią łyżeczkę swojego deserku i zamachałem uszkami.
- Chodźmy do parku, ładnie tam pachnie o tej porze roku.- odsunąłem od siebie pucharek.- Albo do centrum handlowego, muszę kupić sobie nowy sweterek.
- Wolę park.- westchnął.
- Oj nie bądź taki smętny jak na twoją rasę przystało.- wstałem i wziąłem go za rękę.
- Nie jestem smętny, to ty jesteś zbyt wesoły.
- Taaak... To wszystko wina biednego Willusia.- udałem że jestem bliski płaczu, ale zaraz pomachałem wesoło ogonkiem i ruszyłem w stronę wyjścia. Ciągnąłem Waltera za sobą, miałem wrażenie że zmienił się w sztywną kłodę, ale tylko gdy wyszliśmy to zaczął iść samodzielnie.
- Nadal mieszkasz tam gdzie kiedyś?- zagadnąłem i wskoczyłem na murek.- Dawno nie byłem w tej okolicy... Muszę poodwiedzać starych znajomych.
[Walter?]
poniedziałek, 10 sierpnia 2015
Od Waltera c.d. Williama
- Nie. - zacząłem skubać paznokciem brzeg pucharka - Przed chwilą jadłem coś podobnego. Starczy mi słodkiego na dwa lata.
- Yyyymm.. - William wydał z siebie jakiś pomruk niezadowolenia - No cóż, więcej będzie dla mnie~! - zaczął pałaszować lody ze smakiem i miłością do słodyczy - Tak swoją drogą, to co u ciebie? - spytał.
- To zależy o co pytasz... - westchnąłem i usiadłem tak, żeby patrzeć na niego frontem, kładąc but na tapicerce.
- O życie prywatne, romanse, przygody, żałoby... - zaczął obgryzać wisienkę - ..i takie tam rzeczy.
- Nie mam tylu romansów co ty, a żałoby się nie zdarzyły. Co do przygód: wiesz o tylu ciekawych rzeczach, że wątpię, by jakaś mogła cię zainteresować. - William spuścił oczka i spojrzał na mnie błagalnie, jakby chciał być jednocześnie słodki i chciał powiedzieć "nie pierdol, tylko gadaj". - Ah... - skrzywiłem się - ..pracuję nad kilkoma sprawami. Jedna dotyczy ciekawego przypadku upośledzonej psychicznie kobiety, która cierpi na ciężką fobię. Druga dotyczy też kobiety, ale bardziej zwyczajnie głupiej, która chce wyżebrać pieniądze od firmy wycieczkowej, a trzecia pewnego porywacza.
- Porywacza..? - zainteresował się. Najwidoczniej w jego mózgu pojawiło się ciche pragnienie wyłudzenia ode mnie jakieś ciekawej informacji. O ile dwie poprzednie sprawy dotyczyły błahych rzeczy, to możliwe, że prędzej czy później zjawi się u niego ktoś, kto będzie szukał tego gościa. W końcu mógł porwać kogoś ważnego.
- Maniak. - oparłem głowę na pięści, a drugą ręką znowu zająłem się jeżdżeniem palcem po pucharku. - Porywał dziewczynki.
- A jakoś bardziej szczegółowo...? - William poruszył palcem serdecznym w geście "'c'mon". - Brzmi przerażająco..
- Dla ciebie bardziej "interesująco", prawda..? - uśmiechnął się lekko - Tajemnica zawodowa. Prędzej czy później opublikują to w telewizji albo w gazecie.
- Ahhhh.. - wypluł pestkę kolejnej wiśni na swój pucharek - ..wtedy już będzie po ptokach, rozumiesz..? Nikt się nie zainteresuje zapłaceniem za coś, co może nabyć za symboliczną złotówkę. - uśmiechnąłem się - Wiesz, ostatnio cierpię na wyjątkowy kryzys.. - znowu zrobił tę swoją błagalną minkę - ...więc mógłbyś wspomóc kolegę.
- Może i mógłbym... - rzekłem rozmarzonym głosem i odwróciłem wzrok w stronę okna - ..a czy zechcę. - usłyszałem pomruk niezadowolenia.
- A pieprz się. - fuknął, ale zaraz złagodniał - Może gdzieś się razem przejdziemy, jak dawniej? - zaproponował, zmieniając temat.
<William?>
- Yyyymm.. - William wydał z siebie jakiś pomruk niezadowolenia - No cóż, więcej będzie dla mnie~! - zaczął pałaszować lody ze smakiem i miłością do słodyczy - Tak swoją drogą, to co u ciebie? - spytał.
- To zależy o co pytasz... - westchnąłem i usiadłem tak, żeby patrzeć na niego frontem, kładąc but na tapicerce.
- O życie prywatne, romanse, przygody, żałoby... - zaczął obgryzać wisienkę - ..i takie tam rzeczy.
- Nie mam tylu romansów co ty, a żałoby się nie zdarzyły. Co do przygód: wiesz o tylu ciekawych rzeczach, że wątpię, by jakaś mogła cię zainteresować. - William spuścił oczka i spojrzał na mnie błagalnie, jakby chciał być jednocześnie słodki i chciał powiedzieć "nie pierdol, tylko gadaj". - Ah... - skrzywiłem się - ..pracuję nad kilkoma sprawami. Jedna dotyczy ciekawego przypadku upośledzonej psychicznie kobiety, która cierpi na ciężką fobię. Druga dotyczy też kobiety, ale bardziej zwyczajnie głupiej, która chce wyżebrać pieniądze od firmy wycieczkowej, a trzecia pewnego porywacza.
- Porywacza..? - zainteresował się. Najwidoczniej w jego mózgu pojawiło się ciche pragnienie wyłudzenia ode mnie jakieś ciekawej informacji. O ile dwie poprzednie sprawy dotyczyły błahych rzeczy, to możliwe, że prędzej czy później zjawi się u niego ktoś, kto będzie szukał tego gościa. W końcu mógł porwać kogoś ważnego.
- Maniak. - oparłem głowę na pięści, a drugą ręką znowu zająłem się jeżdżeniem palcem po pucharku. - Porywał dziewczynki.
- A jakoś bardziej szczegółowo...? - William poruszył palcem serdecznym w geście "'c'mon". - Brzmi przerażająco..
- Dla ciebie bardziej "interesująco", prawda..? - uśmiechnął się lekko - Tajemnica zawodowa. Prędzej czy później opublikują to w telewizji albo w gazecie.
- Ahhhh.. - wypluł pestkę kolejnej wiśni na swój pucharek - ..wtedy już będzie po ptokach, rozumiesz..? Nikt się nie zainteresuje zapłaceniem za coś, co może nabyć za symboliczną złotówkę. - uśmiechnąłem się - Wiesz, ostatnio cierpię na wyjątkowy kryzys.. - znowu zrobił tę swoją błagalną minkę - ...więc mógłbyś wspomóc kolegę.
- Może i mógłbym... - rzekłem rozmarzonym głosem i odwróciłem wzrok w stronę okna - ..a czy zechcę. - usłyszałem pomruk niezadowolenia.
- A pieprz się. - fuknął, ale zaraz złagodniał - Może gdzieś się razem przejdziemy, jak dawniej? - zaproponował, zmieniając temat.
<William?>
Od Williama c.d Waltera
Waltuś mi odkiwnął głową~! Jak n niego to jest gest pełen uczucia! Jego znajomi już wychodzili, a mój przyszedł, więc musiałem się go skutecznie pozbyć. Nudził mnie już i o wiele bardziej wolałem Waltera, on przynajmniej mógł coś sobą zaproponować.
- Twój lody.- klient postawił mi pucharek przed nosem.
- Dziękuję bardzo~! Ale chyba się już musimy rozstać..- uśmiechnąłem się i złapałem deser.
- No w końcu...- westchnął,wypił swoją wodę duszkiem i wyszedł.
Zachichotałem wesoło i ze swoimi lodami w ręku ruszyłem do stolika Waltera. Nie miał zdziwionej miny, na pewno wiedział że do niego przyjdę, znał mnie i wiedział jakim jestem człowiekiem, do tego w młodości mieliśmy parę dziwnych sytuacji.
- Siemka~!- usiadłem obok niego i położyłem deser na stoliku.- Tyle lat minęło a ty nadal stary...
- Też cię milo widzieć Williamie.- mruknął.
Pomachałem uszkami i wziąłem łyżeczkę.
- Chcesz trochę?- zgłębiłem ją w puszystej konsystencji i oderwałem kawałek.
[Walter?]
- Twój lody.- klient postawił mi pucharek przed nosem.
- Dziękuję bardzo~! Ale chyba się już musimy rozstać..- uśmiechnąłem się i złapałem deser.
- No w końcu...- westchnął,wypił swoją wodę duszkiem i wyszedł.
Zachichotałem wesoło i ze swoimi lodami w ręku ruszyłem do stolika Waltera. Nie miał zdziwionej miny, na pewno wiedział że do niego przyjdę, znał mnie i wiedział jakim jestem człowiekiem, do tego w młodości mieliśmy parę dziwnych sytuacji.
- Siemka~!- usiadłem obok niego i położyłem deser na stoliku.- Tyle lat minęło a ty nadal stary...
- Też cię milo widzieć Williamie.- mruknął.
Pomachałem uszkami i wziąłem łyżeczkę.
- Chcesz trochę?- zgłębiłem ją w puszystej konsystencji i oderwałem kawałek.
[Walter?]
Od Waltera c.d. Williama
Starałem załatwić sprawę z klientami jak najszybciej się dało: sama bowiem obecność Williama oznaczała, że stanie się coś zgoła niestosownego. Pamiętam, że kiedyś gdy był wyjątkowo znudzony, wrzucił kawałek oototo w dekolt jakieś pani, w bardzo drogiej sukni. Pisk, wrzawa i krzyki trwały wtedy jakieś pół godziny. Więc teraz, gdyby zrobił coś podobnego i wyszłoby na to, że jesteśmy dobrymi znajomymi, mogłoby to negatywnie wpłynąć na moją reputację. Dlatego wolałem oddalić ich zanim coś podobnego nastąpi.
Można powiedzieć, że miałem głupie szczęście. Właśnie zaczęli się zbierać gdy Will dojrzał mnie i zastrzygł wesoło uszami, po czym zaczął machać tak energicznie, że krzesło aż szurało na boki. Uśmiechnąłem się wówczas i pozdrowiłem go spokojnym skinieniem głowy. Byliśmy dawnymi kolegami z klasy ale nie powiem, bym zapamiętał go jako osobę, z której towarzystwa trzeba się bezdyskusyjnie cieszyć. Raczej wprowadzał rodzaj dziwnego zamętu, który, choć nieszkodliwy z początku, przeradzał się często w coś bardzo nieprzyjemnego. Na przykład do wcześniejszej sytuacji z ootoro.
-Waltuś~! - zamachał swoim ogonkiem wesoło. Na ogół nie lubiłem, gdy ktoś w ten sposób zdrabniał moje imię, ale William był osobnikiem na tyle uroczym, że mogłem mu to wybaczyć. Kochałem koty, mimo wszystko.
Wtedy do stolika wrócił ten człowiek, którego mina wyrażała zakłopotanie, niechęć i coś na podobieństwo miny, którą ma człowiek, gdy go mdli.
<William?>
Można powiedzieć, że miałem głupie szczęście. Właśnie zaczęli się zbierać gdy Will dojrzał mnie i zastrzygł wesoło uszami, po czym zaczął machać tak energicznie, że krzesło aż szurało na boki. Uśmiechnąłem się wówczas i pozdrowiłem go spokojnym skinieniem głowy. Byliśmy dawnymi kolegami z klasy ale nie powiem, bym zapamiętał go jako osobę, z której towarzystwa trzeba się bezdyskusyjnie cieszyć. Raczej wprowadzał rodzaj dziwnego zamętu, który, choć nieszkodliwy z początku, przeradzał się często w coś bardzo nieprzyjemnego. Na przykład do wcześniejszej sytuacji z ootoro.
-Waltuś~! - zamachał swoim ogonkiem wesoło. Na ogół nie lubiłem, gdy ktoś w ten sposób zdrabniał moje imię, ale William był osobnikiem na tyle uroczym, że mogłem mu to wybaczyć. Kochałem koty, mimo wszystko.
Wtedy do stolika wrócił ten człowiek, którego mina wyrażała zakłopotanie, niechęć i coś na podobieństwo miny, którą ma człowiek, gdy go mdli.
<William?>
Od Williama c.d Waltera
To była najzwyklejsza restauracja. Jadłem sobie pyszniutkie ootoro i nie musiałem za nie płacić. Jak się okazało, zlecenia też nie musiałem, a raczej, nie chciałem robić. Lubię ludzi, ale nie na tyle by zagłębiać się w ich sprawy łóżkowe, poza tym jestem informatorem, anie detektywem, nie będę robił zdjęć stosunku by klient mi uwierzył, że jego siostra pieprzy się z kimś tam.
-To zrobi to pan dla mnie?- zapytał jeszcze raz, a ja zamachałem nerwowo ogonem.
- Słuchaj.- odłożyłem pałeczki koło tacki z sushi.- Nie upadłem jeszcze tak nisko by łapać się takiej roboty, za takie grosze.- parsknąłem ruszając uszkami. Kocia natura to piękna natura.
- To wszystko co mam.- mruknął już chyba lekko zdenerwowany.
- Lecz dla mnie to za mało.- zaśmiałem się.- Polecę ci kogoś kto zrobi to z przyjemnością.- wytarłem chusteczką pyszczek i wyjąłem portfel. Otworzyłem osobną przegrodę i wyjąłem z niej wizytówkę detektywa, który niedawno zaczął swój fach. Był młody i chętny do roboty, do tego dobrze wypełniał swoje zadania, dlatego uważałem że będzie odpowiedni.
Podałem wizytówkę temu gościowi.
- No to teraz deserek~!- uśmiechnąłem się szeroko i złapałem menu.- Ja zamawiam deser czekoladowy i dodatkową polewą czekoladową i kawałkami kiwi~!- oblizałem się.
- Ja chcę wodę.- westchnął.
- No to zmykaj do baru po zamówienie.- nadąłem policzki i zamachałem ogonkiem.- Miauuu~.- zrobiłem słodką minkę.
Mężczyzna popatrzył się na mnie chwilę po czym wstał i ruszył zamówić moje lody.
Ja w tym czasie złożyłem menu i odłożyłem je na bok. Nudno było tu tak siedzieć samemu, nikt nie zwracał na mnie uwagi, a to smutna wieść.. Postanowiłem to zmienić, okręciłem się na krześle i popaczałem na wszystkich klientów którzy zapłacili trochę więcej kasy by usiąść tutaj. Nie widziałem nikogo wartego mojej uwagi co z początku nieźle mnie zmartwiło, ale zaraz mój wzrok zatrzymał się na znajomej postaci. Tak dawno się nie widzieliśmy, a ten staruszek dalej się nie zmienił...
Uśmiechnąłem się szeroko po tym jak złapaliśmy z Walterem kontakt wzrokowy i pomachałem do niego. Moje uszka poruszyły się słodko, a źrenice kocich oczu się zwęziły.
[Walter?]
-To zrobi to pan dla mnie?- zapytał jeszcze raz, a ja zamachałem nerwowo ogonem.
- Słuchaj.- odłożyłem pałeczki koło tacki z sushi.- Nie upadłem jeszcze tak nisko by łapać się takiej roboty, za takie grosze.- parsknąłem ruszając uszkami. Kocia natura to piękna natura.
- To wszystko co mam.- mruknął już chyba lekko zdenerwowany.
- Lecz dla mnie to za mało.- zaśmiałem się.- Polecę ci kogoś kto zrobi to z przyjemnością.- wytarłem chusteczką pyszczek i wyjąłem portfel. Otworzyłem osobną przegrodę i wyjąłem z niej wizytówkę detektywa, który niedawno zaczął swój fach. Był młody i chętny do roboty, do tego dobrze wypełniał swoje zadania, dlatego uważałem że będzie odpowiedni.
Podałem wizytówkę temu gościowi.
- No to teraz deserek~!- uśmiechnąłem się szeroko i złapałem menu.- Ja zamawiam deser czekoladowy i dodatkową polewą czekoladową i kawałkami kiwi~!- oblizałem się.
- Ja chcę wodę.- westchnął.
- No to zmykaj do baru po zamówienie.- nadąłem policzki i zamachałem ogonkiem.- Miauuu~.- zrobiłem słodką minkę.
Mężczyzna popatrzył się na mnie chwilę po czym wstał i ruszył zamówić moje lody.
Ja w tym czasie złożyłem menu i odłożyłem je na bok. Nudno było tu tak siedzieć samemu, nikt nie zwracał na mnie uwagi, a to smutna wieść.. Postanowiłem to zmienić, okręciłem się na krześle i popaczałem na wszystkich klientów którzy zapłacili trochę więcej kasy by usiąść tutaj. Nie widziałem nikogo wartego mojej uwagi co z początku nieźle mnie zmartwiło, ale zaraz mój wzrok zatrzymał się na znajomej postaci. Tak dawno się nie widzieliśmy, a ten staruszek dalej się nie zmienił...
Uśmiechnąłem się szeroko po tym jak złapaliśmy z Walterem kontakt wzrokowy i pomachałem do niego. Moje uszka poruszyły się słodko, a źrenice kocich oczu się zwęziły.
[Walter?]
sobota, 8 sierpnia 2015
Od Hazel
Dzisiaj jest wielki dzień dla mnie i mojego zespołu. Udało
nam się załatwić występ, jako support, przed sławną kapelą. Koncert odbędzie
się w głównej dzielnicy handlowej Miasta i przybędzie kilkadziesiąt tysięcy ludzi! To
pierwszy tak wielki występ „Black Stones”- zespołu, który działa tak naprawdę
dopiero rok. Przynajmniej ze mną w składzie. Oprócz tego ten dzień zapowiada
się świetnie, gdyż Manuel obiecał mnie odwiedzić i obejrzeć nasze show. Nie
widzieliśmy się odkąd wyprowadziłam się z domu. Stęskniłam się za nim
strasznie. Właśnie szykowałam się do koncertu. Założyłam czarny gorset,
czerwone poszarpane szorty z szelkami, które obijały mi się o nogi podczas
chodzenia. Jak zawsze wbiłam się w 14 cm szpiki, czarne z czerwoną podeszwą –
moje perełki! Włosy związałam w
nonszalancką kitkę i poprawiłam swoje liczne kolczyki w uszach. Zrobiłam
ostrzejszy makijaż, ale niezbyt mocny,
by nie przesadzić. Niestety, kiedy wygląda się jak dziecko z
podstawówki, zbyt intensywny make-up , skutkuje tym, że wygląda się jedynie
komicznie. Tak wystrojona ruszyłam pewnym
krokiem do korytarza, który prowadził na
scenę. Tak, byłam w garderobie, ale niestety nie stać nas było na własnych
stylistów, fryzjerów i kosmetyczki, więc szykowaliśmy się sami. Żałośni
organizatorzy byli zwykłymi sknerami. Zresztą mam ich głęboko w poważaniu, damy
sobie radę sami. W hallu czekali na mnie już chłopcy z zespołu. Moi najlepsi przyjaciele. Mimo, że
to oni założyli zespół, to ja szybko przejęłam władzę w tym gronie i grałam
pierwsze skrzypce.
- Hej Haz! Świetnie wyglądasz! – Przybiłam piątkę z Mattem,
który był pierwszorzędnym perkusistą.
-Naostrzyłaś pazurki na dzisiejszy występ? – Mrugnął do mnie
Paul, który grał na basie.
-No jasne, jak zawsze jestem w świetnej formie. – Pokazałam
mu język .
-Urosłaś ostatnio Hazel? A nie, sorry, zapomniałem o twoich
diabelskich szpilkach. – Zauważył ironicznie Ernest, który występował jako
gitarzysta rytmiczny.
-Oż ty! – Zamachnęłam się na niego i zarobił
przyjacielskiego kuksańca w bok. –Auć, za co? – Udał zdziwionego, ale doskonale
wiedział, za co dostał.
-Ej, spokój! Za 5 minut wchodzimy. – To Chris próbował nas
ogarnąć. Chris był gitarzystą prowadzącym, był najstarszy z nas ( a ja
najmłodsza) i uchodził za lidera. Chociaż, jak wiadomo to ja tu rządziłam.
Czułam lekkie zdenerwowanie. Chłopaki chyba też. W końcu czekał nas występ
dużego formatu. Ale nasz strach był bezpodstawny. Koncert udał się w każdym
calu. Chłopaki dawali czadu, a ja
szalałam na scenie z mikrofonem. Skakałam , zachęcałam ludzi do śpiewania i wczuwałam się w każdą piosenkę, dzięki
czemu potrafiłam przekazać niesamowitą dawkę emocji widowni. Po 1,5 godzinie
zakończyliśmy występ gitarową solówką Chrisa. Schodziliśmy ze sceny podczas
burzy oklasków. Gdy weszłam do garderoby zastałam tam mojego brata.
-Manuel! Przyjechałeś! –Rzuciłam mu się na szyję.
-Siemka młoda! Wymiatacie na scenie! – Uśmiechnął się do
mnie szeroko.
-Dzięki! Jej, ale cię dawno nie widziałam. – Nie mogłam
oderwać od niego wzroku. Jak zwykle przystojny i wysoki. Bo w porównaniu do
mnie ma jakieś 1,80 m. Genetyka jest taka niesprawiedliwa.
-Uciekłaś od nas. – Jego złoto-brązowe oczy spoglądały na
mnie smutno.
-Ehm...-Odchrząknęłam. – A co u mamy? Wszystko u niej
dobrze?
-Jakoś się trzyma. Zmieniła ostatnio pracę i pracuje teraz w
przedszkolu. Bardzo dobrze jej robi kontakt z dzieciakami. – Manuel uśmiechnął się smutno. – Tęskni za tobą.
-Ja za nią też. Ale teraz jest mi dużo lepiej. Wreszcie
wiem, że żyje. Poza tym masz. – Wręczyłam mu kopertę z pieniędzmi, którą
wyjęłam ze swojej torby.
- Co to?
-Oddaję dług. Bardzo mi pomogłeś, a ja już wyszłam w miarę
na prostą. – Zerknęłam na swoje czerwone paznokcie. Było mi trochę głupio.
-Haz… Nie musiałaś przecież. – Westchnął i pociągnął mnie za
kitkę.
-Nie lubię mieć długów. Wiesz o tym. – Mrugnęłam do niego.
Spojrzałam na zegar. – Eh, za pół godziny zaczyna się koncert, mam wejściówki i
chciałabym, żebyś poszedł na niego ze mną.- Podałam mu bilet. – Ale najpierw
polecę szybko po kawę. Wracam za 15
minut. – Pomachałam mu.
-Ok. Pójdę do chłopaków, będziemy czekać przed wejściem.
Najbliższa kawiarnia znajdowała się za rogiem, więc dotarłam
do niej bez większych problemów.
Zamówiłam karmelową latte na wynos i postanowiłam wrócić okrężną drogą.
Miałam sporo czasu. Popijałam aromatyczny napój i delektowałam się jego bogatym
smakiem. Pusty kubek wyrzuciłam do kosza i ruszyłam żwawszym krokiem. Nagle mój
but utknął w brukowanej kostce i obcas
pękł z głośnym chrupnięciem.
-Kurwa! Moje ulubione szpilki! – Wkurzyłam się . Co za
idiota projektuje te pieprzone brukowane uliczki?! Nagle zauważyłam cień nade mną. Jakiś facet
patrzył się na mnie, jak na wariatkę.
-Może pomóc? – Zawahał się zanim zadał pytanie.
-Nie, dzięki. Dam sobie radę. – Zdjęłam buty i wstałam na
bosaka. Ruszyłam dalej. Znowu się potknęłam o ten bruk.
-Cholera! – Zdałam sobie sprawę, że pościerałam sobie
kolana.
-Może jednak? -
Nieznajomy wyciągnął dłoń. Co za irytujący typ…
[Ktoś chętny?]czwartek, 6 sierpnia 2015
Od Waltera
To był chłodny bardzo dzień, jak na lato. Zimny do tego stopnia, że musiałem ubrać płaszcz, by bezpiecznie wyjść na dwór i po chwili nie wrócić szczękając zębami i przeklinając wiatr. Co rozsądniejsi ludzie doszli do takich samych wniosków i zapakowali swoje ciała w kurtki, swetry i polary, choć zdarzały się oczywiście wyjątki, które paradowały w krótkich rękawkach - z gęsią skórką i wytrzeszczem od spazmów, ale dumnie idących dalej.
Wracałem właśnie z rozprawy sądowej. Rozstrzygała się jedna z najbardziej abstrakcyjnych spraw, jakiej kiedykolwiek ktokolwiek by się podjął. Szczerze, gdy moi obecni klienci zadzwonili do mnie z pytaniem o obronę, przyjąłem tę sprawę bez zastanowienia, w dużym stopniu dlatego, że nie mogłem uwierzyć w to co słyszę. A jednak to się działo.
Kobieta, która pozwała właścicieli firmy oferującej wycieczki, zeznawała w sali pod przysięgą. Opowiadała z wypiekami na twarzy i ze łzami w oczach o tym, czemu to powinno wypłacić się jej odszkodowanie. Cała sprawa, nie kłamię, dotyczyła tego, że zaszła ona w ciążę, ponieważ... w basenie pływały plemniki.
Nie mogłem odmówić sobie uczestniczenia w takiej sprawie, czynnie obserwując zarzuty i argumenty tej kobiety. Co poniektórzy, w sumie cała sala sądowa, patrzyła się na nią jak na trochę upośledzoną wariatkę. Jak dla mnie to po prostu nie znała ojca dziecka i postanowiła na siłę wyżulić od kogoś alimenty. Niemniej jednak robiła to w głupi sposób.
Jej przegrana była wiadoma, a za sąd płacił nie kto inny jak ona.
Wiedziała o tym, że może dużo stracić. Więc dlaczego?
Ludzie są naprawdę skomplikowani.
Wtuliłem twarz w sztuczne futerko, jakim obszyty był kaptur mojego płaszcza. Zmierzałem właśnie do jednej z restauracji, by spotkać się z moimi klientami i omówić sprawę dalszego postępowania. W sumie wypadałoby wygrać tę absurdalną sprawę i do tego jeszcze na niej skorzystać: na przykład wymusić na kobiecie zapłatę odszkodowania. W swoim dziwnym planie, który nigdy sukcesu odnieść nie mógł, kobieta zaczęła rozprowadzać po internecie niekorzystne dla biura podróży plotki. To było ewidentne niszczenie wizerunku firmy. Za coś takiego powinna sporo zapłacić. A że przyszło mi negocjować z ludźmi, którzy nie szczędzili grosza, gotowy byłem ułożyć dość błyskotliwy plan.
Gdy wszedłem do środka od razu uderzył mnie zaduch, jaki to panuje w większości mniejszych barów. W powietrzu unosił się zapach jedzenia, a przy stolikach panował przepych. Musiałem przecisnąć się przez ten motłoch i przejść do drugiego pomieszczenia za kotarką, które wyglądem znacznie różniło się od poprzedniego. Tutaj było czysto, jasno i przestronnie. Wynajęcie tutaj stolika było droższe niż w miejscu, które musiałem uprzednio pokonać. Tam wystarczyło zapłacić tylko za jedzenie, dlatego korzystali z niego ludzie, którym nie zależało na luksusie, jakim była cisza i spokój.
Moi klienci już czekali, trochę podenerwowani ale jednocześnie zadowoleni. Z tego co się orientowałem to sprawa ta wyprowadziła ich z równowagi - jako właściciele dużej firmy mieli do czynienia już z salą sądową, ale nikt jeszcze nie śmiał marnować ich czasu na coś takiego. W dodatku byli już, zdaje się, po pięćdziesiątce i coraz gorzej znosili stresujące sprawy tego typu. Przywitaliśmy się więc i zamówiliśmy jakiś lekkostrawny słodki poczęstunek, dla osłodzenia tej chwili.
- I jak nam idzie..? - spytał on, który siedział trochę bardziej skulony i przestraszony niż żona - Wygramy?
- Oczywiście. - kiwnąłem głową - Nie ma innej możliwości. Na sali jest kilku lekarzy, którzy potwierdzili, że coś takiego jest fizycznie niemożliwe. Z resztą sędzia nie jest idiotą i sam by o tym wiedział. - nagle zza fotela wyłoniła się kelnerka i podała nam lody w pucharkach. Mój wyglądał doprawdy apetycznie. Nazywał się "Śnieżna Fantazja" i faktycznie był cały śmietankowy, z białą posypką i czekoladą, która emitowała bezlistne gałęzie drzew. Co też ludzie nie wymyślą.. - Smacznego. - powiedziałem, gdy małżeństwo dopadło już swoich deserów, a oni kiwnęli głowami z pełnymi ustami.
Westchnąłem i zabrałem się za swój deser. Zdecydowanie był wart swojej ceny, choć jedzenie codziennie czegoś takiego nawet mnie by zrujnowało.
- Ale dobre, czyż nie..? - nagle usłyszałem znajomy głos, dobywający się gdzieś z przeciwległego końca sali. - Trochę jak jazda na motorze~! Głównie czujesz orzeźwiającą świeżość lecz i zdarzają się ostrzejsze momenty.. - wyciągnąłem szyję, by spojrzeć na tę osobę i potwierdzić swoje przypuszczenia.
- T-tak. - odparł jego rozmówca, trochę zakłopotany głośnym zachowaniem drugiego mężczyzny. - Jak na motorze..
- Piuuuu~! - na moim widoku pojawiły się pałeczki z odbywającym podróż kawałkiem ootoro, który zatoczył krąg nad dwoma kocimi uszkami i po chwili wylądowały w ustach właściciela - Kolizja. - rzekł.
- N-no. - teraz, gdy wygiąłem się trochę w bok, zobaczyłem plecy mężczyzny wcinającego sushi i drugiego, który ni to jadł, ni to przyglądał się rozmówcy z dziwną miną. Jakby mu się śpieszyło ale z jakiegoś powodu nie mógł go ponaglić. - Kolizja..
- Nie powtarzaj wszystkiego co mówię.. - William poruszył uszami gniewnie - ..to dziwne. - przeżuł i połknął swój kawałek - Przyszedłeś do mnie w jakieś sprawie, a jak na razie tylko przyglądasz się jak jem. To niezręczne. - wymierzył w niego pałeczkami - Nie mam całego dnia żeby tu siedzieć.
- T-tak, wiem, przepraszam. - odrzekł jego rozmówca, totalnie wybity z rytmu - Ale jeśli mógłby pan trochę ciszej.. - kocie uszy ponownie poruszyły się niecierpliwie - ..bo to dość intymna sprawa.
- No, robi się ciekawie. - William ponownie wpakował sobie do ust cały kawałek ootoro - Tylko nie mów, że chcesz mi wyznać miłość, czy coś.
- To raczej.. - tutaj bardzo ściszył głos, tak, że nic nie usłyszałem. Za to mój dawny kolega wydał się rozbawiony tym, o co zapytał ten mężczyzna, bo zakrztusił się trochę jakąś źle pogryzioną częścią ryby.
- Człowieku. Czy ty próbujesz mnie zabić..? - rzekł, gdy kaszlenie ustało - Nie obchodzą mnie twoje sprawy rodzinne. Interes pozostaje interesem, tak? Albo zależy ci na informacjach albo nie. Nie mam zamiaru słuchać o tym kto z kim gdzie jak i na chuj. - przekręcił łebek i pokazał gest bezradności. Zapewne na jego twarzy gościł teraz szeroki uśmiech.
- Czy coś się stało? - spytali nagle moi właśni rozmówcy, którzy już skończyli jeść.
- Nie, nic.. - wyprostowałem się i uśmiechnąłem, udając zakłopotanego - ..mam wrażenie, że zobaczyłem starego kolegę.. ale to nic. - szybko pochłonąłem resztki roztopionego loda i odłożyłem łyżeczkę do pucharka.
<William?>
Wracałem właśnie z rozprawy sądowej. Rozstrzygała się jedna z najbardziej abstrakcyjnych spraw, jakiej kiedykolwiek ktokolwiek by się podjął. Szczerze, gdy moi obecni klienci zadzwonili do mnie z pytaniem o obronę, przyjąłem tę sprawę bez zastanowienia, w dużym stopniu dlatego, że nie mogłem uwierzyć w to co słyszę. A jednak to się działo.
Kobieta, która pozwała właścicieli firmy oferującej wycieczki, zeznawała w sali pod przysięgą. Opowiadała z wypiekami na twarzy i ze łzami w oczach o tym, czemu to powinno wypłacić się jej odszkodowanie. Cała sprawa, nie kłamię, dotyczyła tego, że zaszła ona w ciążę, ponieważ... w basenie pływały plemniki.
Nie mogłem odmówić sobie uczestniczenia w takiej sprawie, czynnie obserwując zarzuty i argumenty tej kobiety. Co poniektórzy, w sumie cała sala sądowa, patrzyła się na nią jak na trochę upośledzoną wariatkę. Jak dla mnie to po prostu nie znała ojca dziecka i postanowiła na siłę wyżulić od kogoś alimenty. Niemniej jednak robiła to w głupi sposób.
Jej przegrana była wiadoma, a za sąd płacił nie kto inny jak ona.
Wiedziała o tym, że może dużo stracić. Więc dlaczego?
Ludzie są naprawdę skomplikowani.
Wtuliłem twarz w sztuczne futerko, jakim obszyty był kaptur mojego płaszcza. Zmierzałem właśnie do jednej z restauracji, by spotkać się z moimi klientami i omówić sprawę dalszego postępowania. W sumie wypadałoby wygrać tę absurdalną sprawę i do tego jeszcze na niej skorzystać: na przykład wymusić na kobiecie zapłatę odszkodowania. W swoim dziwnym planie, który nigdy sukcesu odnieść nie mógł, kobieta zaczęła rozprowadzać po internecie niekorzystne dla biura podróży plotki. To było ewidentne niszczenie wizerunku firmy. Za coś takiego powinna sporo zapłacić. A że przyszło mi negocjować z ludźmi, którzy nie szczędzili grosza, gotowy byłem ułożyć dość błyskotliwy plan.
Gdy wszedłem do środka od razu uderzył mnie zaduch, jaki to panuje w większości mniejszych barów. W powietrzu unosił się zapach jedzenia, a przy stolikach panował przepych. Musiałem przecisnąć się przez ten motłoch i przejść do drugiego pomieszczenia za kotarką, które wyglądem znacznie różniło się od poprzedniego. Tutaj było czysto, jasno i przestronnie. Wynajęcie tutaj stolika było droższe niż w miejscu, które musiałem uprzednio pokonać. Tam wystarczyło zapłacić tylko za jedzenie, dlatego korzystali z niego ludzie, którym nie zależało na luksusie, jakim była cisza i spokój.
Moi klienci już czekali, trochę podenerwowani ale jednocześnie zadowoleni. Z tego co się orientowałem to sprawa ta wyprowadziła ich z równowagi - jako właściciele dużej firmy mieli do czynienia już z salą sądową, ale nikt jeszcze nie śmiał marnować ich czasu na coś takiego. W dodatku byli już, zdaje się, po pięćdziesiątce i coraz gorzej znosili stresujące sprawy tego typu. Przywitaliśmy się więc i zamówiliśmy jakiś lekkostrawny słodki poczęstunek, dla osłodzenia tej chwili.
- I jak nam idzie..? - spytał on, który siedział trochę bardziej skulony i przestraszony niż żona - Wygramy?
- Oczywiście. - kiwnąłem głową - Nie ma innej możliwości. Na sali jest kilku lekarzy, którzy potwierdzili, że coś takiego jest fizycznie niemożliwe. Z resztą sędzia nie jest idiotą i sam by o tym wiedział. - nagle zza fotela wyłoniła się kelnerka i podała nam lody w pucharkach. Mój wyglądał doprawdy apetycznie. Nazywał się "Śnieżna Fantazja" i faktycznie był cały śmietankowy, z białą posypką i czekoladą, która emitowała bezlistne gałęzie drzew. Co też ludzie nie wymyślą.. - Smacznego. - powiedziałem, gdy małżeństwo dopadło już swoich deserów, a oni kiwnęli głowami z pełnymi ustami.
Westchnąłem i zabrałem się za swój deser. Zdecydowanie był wart swojej ceny, choć jedzenie codziennie czegoś takiego nawet mnie by zrujnowało.
- Ale dobre, czyż nie..? - nagle usłyszałem znajomy głos, dobywający się gdzieś z przeciwległego końca sali. - Trochę jak jazda na motorze~! Głównie czujesz orzeźwiającą świeżość lecz i zdarzają się ostrzejsze momenty.. - wyciągnąłem szyję, by spojrzeć na tę osobę i potwierdzić swoje przypuszczenia.
- T-tak. - odparł jego rozmówca, trochę zakłopotany głośnym zachowaniem drugiego mężczyzny. - Jak na motorze..
- Piuuuu~! - na moim widoku pojawiły się pałeczki z odbywającym podróż kawałkiem ootoro, który zatoczył krąg nad dwoma kocimi uszkami i po chwili wylądowały w ustach właściciela - Kolizja. - rzekł.
- N-no. - teraz, gdy wygiąłem się trochę w bok, zobaczyłem plecy mężczyzny wcinającego sushi i drugiego, który ni to jadł, ni to przyglądał się rozmówcy z dziwną miną. Jakby mu się śpieszyło ale z jakiegoś powodu nie mógł go ponaglić. - Kolizja..
- Nie powtarzaj wszystkiego co mówię.. - William poruszył uszami gniewnie - ..to dziwne. - przeżuł i połknął swój kawałek - Przyszedłeś do mnie w jakieś sprawie, a jak na razie tylko przyglądasz się jak jem. To niezręczne. - wymierzył w niego pałeczkami - Nie mam całego dnia żeby tu siedzieć.
- T-tak, wiem, przepraszam. - odrzekł jego rozmówca, totalnie wybity z rytmu - Ale jeśli mógłby pan trochę ciszej.. - kocie uszy ponownie poruszyły się niecierpliwie - ..bo to dość intymna sprawa.
- No, robi się ciekawie. - William ponownie wpakował sobie do ust cały kawałek ootoro - Tylko nie mów, że chcesz mi wyznać miłość, czy coś.
- To raczej.. - tutaj bardzo ściszył głos, tak, że nic nie usłyszałem. Za to mój dawny kolega wydał się rozbawiony tym, o co zapytał ten mężczyzna, bo zakrztusił się trochę jakąś źle pogryzioną częścią ryby.
- Człowieku. Czy ty próbujesz mnie zabić..? - rzekł, gdy kaszlenie ustało - Nie obchodzą mnie twoje sprawy rodzinne. Interes pozostaje interesem, tak? Albo zależy ci na informacjach albo nie. Nie mam zamiaru słuchać o tym kto z kim gdzie jak i na chuj. - przekręcił łebek i pokazał gest bezradności. Zapewne na jego twarzy gościł teraz szeroki uśmiech.
- Czy coś się stało? - spytali nagle moi właśni rozmówcy, którzy już skończyli jeść.
- Nie, nic.. - wyprostowałem się i uśmiechnąłem, udając zakłopotanego - ..mam wrażenie, że zobaczyłem starego kolegę.. ale to nic. - szybko pochłonąłem resztki roztopionego loda i odłożyłem łyżeczkę do pucharka.
<William?>
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)